czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział I ,,21 lat później”

R o z d z i a ł   p i e r w s z y

21 lat później

   Ulica Pokątna tętniła życiem w ostatnim dniu wakacji. Czarodzieje w pośpiechu kupowali rzeczy potrzebne do Hogwartu, prawie potykając się o własne nogi. Zewsząd dobiegały rozmaite dźwięki, zapachy i obrazy. Sowy huczały głośno w klatkach, wszędzie pachniało kremowym piwem, a uciechą dla oczu było każde uśmiechnięte dziecko, niecierpliwiące się na jutrzejszy dzień.
Kiedy wszystkie zegary wskazały godzinę dwunastą, z tłumu wyłoniło się dziewięć postaci. Rodzina Potterów i Weasleyów zwróciła uwagę przechodzących obok ludzi. Niektóre dzieci pokazywały palcami na bliznę Harry'ego albo szeptały coś na ucho swoim rodzicom. I tak już od dwudziestu jeden lat.
Hermiona i Ginny, jakby nie zauważając ciekawskich spojrzeń, zawzięcie o czymś dyskutowały. Ich podniesione głosy niosły się nad ruchomym tłumem, a Harry i Ron nieudolnie powstrzymywali się od śmiechu.
   – ... Ta jej suknia! – Hermiona złapała się za głowę. - Była tak jaskrawa, że nikt nie mógł oderwać od niej oczu. A ten kolor!
   – Tak samo jak na ślubie Billa i Fleur, pamiętasz?
   – Och, rzeczywiście!
   – Szkoda, że mnie nie było... – westchnął James, który poprzedniego dnia dostał szlaban za stłuczenie historycznej wazy ciotki Muriel. Ginny była wściekła, ale Ron przyszedł później do jego pokoju, poklepał go po plecach i mu podziękował.
   – Nienawidziłem tej wazy. Była chyba gorsza niż sama ciotka – śmiał się Ron.
   – Tak, Luna miała wspaniałe wesele – rzekła Ginny chłodno, chociaż każdy wiedział, że złość już dawno jej minęła.
   Hermiona pokiwała głową z zamyśleniem.
   – Długo nie utrzymywaliśmy ze sobą kontaktu. Dobrze się jej wiodło przez te lata...
   – A wiecie, że od tego roku będziecie się uczyć na ONMS z podręcznika, który właśnie napisała?
   – Tak, mamo, mówiłaś o tym już z tysiąc razy – uśmiechnął się Albus.
   Poprzedniego dnia odbyło się wesele Luny Lovegood i Rolfa Scamandera. Dziwna przyjaciółka z czasów szkolnych wyrosła na uroczą kobietę, teraz bardzo poważaną wśród zasłużonych czarodziejów. Odkryła i sklasyfikowała wiele nowych gatunków zwierząt. Nargle, ku zdziwieniu wszystkich, okazały się prawdziwe, chociaż nigdy nie udało się znaleźć chrapaka krętorogiego. Luna musiała się w końcu pogodzić z tym, że historie opowiadane przez jej ojca nie zawsze były zgodne z prawdą. Po jego przedwczesnej śmierci postanowiła opuścić Anglię i wyjechać do Skandynawii. Na kilka miesięcy słuch o niej zaginął, aż nagle powróciła jako znany na całym świecie przyrodnik. Zajęła się intensywnie swoją karierą zawodową i zabrakło jej czasu na życie uczuciowe. Odkryła miłość dopiero po kilku latach współpracy z wnukiem wielkiego Newta Scamandera. Piękną romantyczną historię zwieńczył niezwykły ślub. Luna ubrana w jaskrawożółtą suknię, mistrz ceremonii, którego głowę ozdabiał wielki orzeł, patronusy skaczące między tańczącymi gośćmi i jemioła, wiszącą przez cały wieczór nad państwem młodym (w której, zresztą, siedziały nargle) - tak huczna uroczystość była teraz tematem numer jeden rozmów wszystkich czarownic i czarodziejów, a zdjęcia z wesela trafiły na pierwszą stronę ,,Proroka Codziennego". Nic więc dziwnego, że Potterowie i Weasleyowie byli tak pochłonięci tym wydarzeniem.
   W końcu jednak zamilkli, stanąwszy przed ,,Sklepem Madame Malkin". Postanowili się rozdzielić – dzieci miały kupić szaty, a rodzice podręczniki.
   – Spotykamy się przy wejściu lodziarni Fortesque'a. James, ty płacisz i pod żadnym pozorem nie dajesz pieniędzy rodzeństwu.
   Chłopak zasalutował.
   – Tak jest, ojcze!
  Gdy dorośli zniknęli w tłumie, młodzi weszli do sklepu. Już u progu powitało ich ciche brzęczenie dzwonka, ładny zapach tkanin i bardzo stara Madame Malkin. Chociaż miała już prawie sto lat, nadal prowadziła swój najlepszy w całym Londynie sklep, teraz z pomocą wnuczki.
   – Och, kolejni klienci! Niestety muszę was poprosić o chwilę cierpliwości, bo muszę obsłużyć jeszcze jednego chłopca. Usiądźcie sobie i pooglądajcie, co wam się podoba... – powiedziała i szybko zniknęła za wielką szafą.
   James, Albus i Hugo opadli na stojącą najbliżej ławkę i westchnęli ciężko. Wszyscy trzej uważali, że kupowanie szat to same nudy. Dziewczynki były jednak innego zdania. Piszczały z uciechy i biegały pomiędzy wieszakami, o mało ich nie przewracając.
   – Popatrz na tę! Jaka piękna! – zawołała Rose, wskazując na liliową, bufiastą suknię, ozdobioną  u dołu różnokolorowymi kwiatami.
   – Założę ją kiedyś w dzień mojego ślubu! – westchnęła Lily.
   – W Hogwarcie ciężko wam będzie urządzić wesele – prychnął przemądrzale Albus. – Dopóki chodzicie do szkoły, nie możecie nosić takich szat.
   – I to jest bardzo głupia zasada! – warknęła Lily, odwieszając na miejsce suknię swoich marzeń.
   Rose roześmiała się.
   – Nie martw się. Ona będzie na ciebie czekać. – Puściła oczko do małej.
   Lily uśmiechnęła się szeroko, a Hugo zrobił gest, jakby miał zwymiotować. Kiedy mieli już podjąć nowy temat, dobiegły ich znajome głosy.
   – Bardzo pani dziękujemy. Moja suknia będzie jutro, tak?
   – Tak, przepraszam za opóźnienie, ale pomylili paczki i wysłali pani zamówienie pod inny adres...
   – Nic się nie stało. Mój mąż odbierze ją po południu.
   – Dobrze, nazwisko...?
   – Malfoy…
   Hugo dziwnie zakołysał się na ławce.
   – Oczywiście, moja pamięć nie jest już taka sprawna, jak dwadzieścia lat temu…
   Stukot obcasów podgłośnił się, gdy zza szafy wyszła Astoria Malfoy z synem.
   – Dzień dobry – rzekła chórem gromadka Weasleyów i Potterów.
Po ledwo zauważalnym wahaniu Astoria skinęła chłodno głową i wyszła z wysoko podniesioną głową.
   Nikt prócz Albusa nie zauważył nienawistnych spojrzeń Scorpiusa i Jamesa...

***

   –  I wszyscy do Hogwartu?
   –  Tak, ja już na trzeci rok, razem z Rose! –  chwalił się Albus młodej Genevieve Malkin. Chłopcy stali na małych podestach, a damy kręciły się wokół nich, mierząc ich od stóp do głów. Dziewczynki, już obsłużone, siedziały na ławeczkach i przyglądały się pracy panien Malkin. – Lily i Hugo na drugi, a James na piąty.
   –  O, u mnie piąta klasa była najlepsza! Uczyłam się w Beauxbatons, więc egzaminy czekały mnie dopiero rok później...
Genevieve pogrążyła się we wspomnieniach, a zaciekawiona Lily odwróciła głowę.
   – Mieszkała pani we Francji?
   – Tak, od urodzenia.
   – Chciałabym tam kiedyś pojechać – dołączyła się do rozmowy Rose.
   – Jest tam naprawdę pięknie, ale ja wolałam zamieszkać w Anglii. Chcę szyć i przejąć sklep po babci.
   – O, jakie to ładne zajęcie! – zachwyciła się dziewczynka. – Może ja też zostanę krawcową?
   Genevieve roześmiała się perliście.
   – Oj, lepiej jeszcze nie planować takich spraw. Ja jeszcze w szóstej klasie nie mogłam się zdecydować, kim chcę zostać. Wymyślałam najróżniejsze zawody, od uzdrowiciela po muzyka.
   – Ja chciałbym zostać aurorem albo teorytykiem magii... – wtrącił się James.
   – Teoretykiem magii? – odezwała się nagle Madame Malkin. – Chłopcze, tylko najwięksi czarodzieje mogą się poszczycić tym tytułem! Flamel i Dumbledore – to rozumiem. Ale piętnastoletni chłopiec? Nie zrozum mnie źle – dodała, zobaczywszy obrażoną minę Jamesa. – Próbuję ci tylko uświadomić, że już teraz musiałbyś mieć same Wybitne ze wszystkich przedmiotów, a chyba tak nie jest?
   James skinął głową, pogrążony w myślach.
   – Tak naprawdę usłyszałem o czymś takim dopiero kilka dni temu. Mogłaby mi pani wyjaśnić, na czym ten zawód polega?
   – To nie jest tylko zawód. To raczej tytuł, który dostaje się za całokształt pracy nad teorią magii. Teoretyk musi wymyślać zaklęcia, tworzyć przeróżne eliksiry, odkrywać nowe dziedziny magii...
   – Ojej, w takim razie Dumbledore był geniuszem! - zawołał zafascynowany Hugo.
   – Oj był, był... – westchnęła Madame i klasnęła. – No, skończone!
   James i Madame podeszli do lady, by się rozliczyć. Cała gromadka leniwie ustawiła się w holu do wyjścia.
   – No, to życzę wam dobrego początku roku. Odpocznijcie jeszcze trochę przed szkołą!
   Dzieci podziękowały i wyszły ze sklepu. Już u drzwi czekali na nich rodzice.
   – Ile można na was czekać? – zaśmiał się Ron. – Zdążyłem już zjeść połowę lodów!
   – My nie możemy czarować poza Hogwartem, tato! Nie mogliśmy się aportować albo...
   – Aportowanie się i podrywanie panny Malkin nie mają nic do siebie.
   Dorośli wybuchli śmiechem, gdy twarze Albusa i Hugo przybrały barwę purpury. Wesoła była ta gromadka i miło było patrzeć na taką radość i beztroskę. Szli sobie krętą ulicą, zarażając przechodniów optymizmem. Przy nich świat nabierał barw.
Gdy zasiedli w lodziarni, Ron szturchnął na boku Hermionę.
   – Co jest? – szepnął jej do ucha. – Od wczoraj chodzisz jakaś zdenerwowana. Myślałem, że jak zwykle martwisz się o dzieci, jak sobie jutro poradzą, ale chyba gryzie cię coś większego.
   – McGonagall chce się ze mną zaraz spotkać – odpowiedziała cicho. – Nie wiem, o co może jej chodzić, ale z tonu jej listu wywnioskowałam, że jest bardzo zdenerwowana.
   – Zdenerwowana na ciebie? – zdziwił się mężczyzna.
   – Nie, raczej... zmartwiona – Zamruczała z zamyśleniem. – Jakby miała jakiś problem, którego nie może rozwiązać.
   Ron zamruczał zamyślony.
   – Jesteś pewna? Może coś źle zrozumiałaś?
   – Mam taką nadzieję, ale przez cały czas zastanawiam się, dlaczego dyrektor szkoły zaprasza mnie na herbatkę w przeddzień roku szkolnego. Nie sądzisz, że to trochę... dziwne? – Hermiona westchnęła sfrustrowana. – Chociaż nie wiem, może przesadzam...
   – Też tak myślę – roześmiał się Ron i pocałował ją w czoło. – Będzie dobrze. Gdzie się spotykacie?
   Kobieta otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale przeszkodziła jej Ginny.
   – A co wy tam ćwierkacie, zakochana paro?
   Dzieci głośno wyraziły swoje zniesmaczenie. Hermiona uśmiechnęła się niewyraźnie.
   – Idę do Dziurawego Kotła na spotkanie z profesor McGonagall. Wrócę za pół godziny.
   – Pozdrów ją od nas!
   Hermiona posłała jeszcze mężowi pełne wdzięczności spojrzenie i aportowała się do baru, niegdyś prowadzonego przez starego Toma, teraz przez Hannę Longbottom.
   – Hermiono, tutaj! – rozległ się od razu ledwo słyszalny głos. Kobieta dostrzegła w tłumie uniesioną rękę i z trudem dotarła do stolika, przy którym siedziała pomarszczona dyrektor Hogwartu.
   – Dzień dobry, pani profesor.
   - Witaj, Hermiono, siadaj – rzekła Minerwa. – Pewnie nie domyślasz się, dlaczego Cię tutaj zaprosiłam?
   Hermiona pokręciła głową, lecz profesor nawet na nią nie popatrzyła, kontynuując monolog.
   – Chciałabym ci to jakoś delikatnie przekazać, ale obawiam się, że nie ma już na to czasu – westchnęła zmartwiona. – Profesor Shape, nauczycielka transmutacji, została wczoraj zaatakowana przez zbiegłych śmierciożerców i wylądowała w Świętym Mungu.
   – Tak, Harry opowiedział nam o tym...
   – Oczywiście... – Profesor zamilkła na chwilę. – No więc, pojawiło się pytanie, kto ją zastąpi w Hogwarcie. Wczoraj odbyła się rada nauczycieli...
   Hermiona pokiwała głową. Poprzedniego dnia odbył się podwieczorek u Longbottomów, który przerwała mała sówka z listem dla Neville'a. Mężczyzna szybko przeczytał list, przeprosił za zamieszanie, szepnął coś na ucho żonie i wyszedł z domu. Nie wrócił przez cały wieczór.
   – Mieliśmy duży problem ze znalezieniem odpowiedniego kandydata. – Głos dyrektor wyrwał ją z zamyślenia. – Niewielu czarodziejów kształci się w tym kierunku po skończeniu szkoły. Okazało się, że tylko dwie osoby z Anglii  nadają się na to stanowisko. Niestety, jedna z nich zażądała absurdalnie wysokiej pensji, a druga była zbyt stara, by wytrzymać z młodzieżą. – Hermiona uśmiechnęła się na widok sędziwej nauczycielki. – Pomyśleliśmy o ściągnięciu kogoś z innego kraju, ale po konsultacji z Kingsleyem okazało się, że wiele przepisów utrudni nam zatrudnienie obcokrajowca.
   – Nie rozumiem…Do czego pani dąży? – zapytała cicho Hermiona. Rozumiała, że sytuacja jest poważna, ale dlaczego dyrektor akurat jej to wszystko mówiła?
   – Ktoś dowiedział się o naszych kłopotach i zwołał posiedzenie, które stwierdziło, że jeśli nie znajdę nauczyciela w ciągu jednego dnia, to Hogwart zostanie zamknięty bezwarunkowo na trzy miesiące. Ja nie wiem, kto tam obradował, sam Kingsley by jakoś temu zapobiegł, ale kilka głosów przeważyło nad tą decyzją... – McGonagall zadrżała i popatrzyła błagalnie na swoją dawną wychowankę. – Potrzebujemy zastępstwa na kilka tygodni i muszę je zgłosić za kilka godzin. W porywie desperacji zdecydowaliśmy się poprosić ciebie o pomoc.
   Hermiona otworzyła usta ze zdumienia. Wyglądała okropnie - miała zamglony wzrok, a w jej oczach błyszczały łzy.
   – Pani profesor... – szepnęła ledwo słyszalnie. Powoli wszystko do niej docierało.
   – Ja wiem, Hermiono. Ale zrozum, nikt nie nadaje się do tej roli tak dobrze jak ty. Jesteś naszą ostatnią nadzieją.
   Pomiędzy kobietami zapadła cisza. McGonagall wpatrywała się w odległy punkt, z trudem powstrzymując się od płaczu.
   – Mam pracę. Nie mogę jej tak nagle porzucić – rozległ się spokojny głos młodszej kobiety.
   McGonagall popatrzyła uważnie na Hermionę. Cicho chrząknęła i powiedziała niewyraźnie:
   – Kingsley powiedział, że da Ci urlop, niezagrażający twojemu stanowisku w pracy.
   Hermiona popatrzyła na nią i nagle poczuła przypływ energii.
   – Dobrze – powiedziała z uśmiechem. – Przyjmuję posadę. Proszę wysłać mi szczegóły w liście, a teraz, proszę wybaczyć, muszę już wracać do męża i dzieci. Do jutra!
   I wyszła, zostawiając oniemiałą profesor samą na obdartym, rozpadającym się stołku z baru ,,Dziurawy Kocioł".

***

   Godzinę później wszyscy mieszkańcy Nory zebrali się wokół dużego, czerwonego fotela, na którym siedziała rozryczana Hermiona.
   – Ja nie wiem, co mi przyszło do głowy! – wołała, miętoląc brudną, obdartą chusteczkę. – Zachowałam się jak jakiś smarkacz, odwróciłam się na pięcie i prawie trzasnęłam drzwiami! – Wydmuchała głośno nos. – Przecież mam pracę, którą kocham, nie mogę jej tak zostawić!
   – O co chodzi? – szepnął James, który dopiero przed chwilą przyszedł do domu.
   – Nie wiem – odpowiedział cicho Albus. – Wróciła do domu i zaczęła płakać. Chyba to jest związane z tym spotkaniem z McGonagall.
   – Głupki! – prychnęła zirytowana Rose. – Trzeba było słuchać. Ciocia przyjęła posadę nauczyciela w Hogwarcie!
   – Że co? – wykrzyknął zszokowany Albus.
   – Ale super! – ucieszył się James i od razu dostał po głowie od ojca. – Hej!
   – Hermiona bardzo to przeżywa – powiedział chłodno Harry. – Jej decyzja była nieprzemyślana i bardzo tego żałuje.
   – Żałuje? Przecież to najlepsza praca na świecie!
   – Ale ja mam głupiego syna… – westchnął Harry.
   Ich rozmowy przerwał kolejny wybuch płaczu. Ron objął żonę i zaczął coś do niej mówić na ucho.
   – Przecież ciocia jest stworzona do tej pracy! – zawołał głośno James. Hermiona umilkła i popatrzyła na niego zapuchniętymi oczami, a Ginny wyglądała tak, jakby chciała zabić syna. – To prawda, nie patrzcie tak na mnie! Ciociu – zwrócił się bezpośrednio do Hermiony. – Gdyby nie ty, nigdy nie nauczyłbym się tylu rzeczy! To dzięki tobie pierwszy w klasie umiałem Wingardium Leviosa! Dzięki tobie zrozumiałem Starożytne Runy. I nikt inny lepiej by mi nie wytłumaczył, na czym polega transmutacja. Jeśli jest ktoś, kto powinien obowiązkowo uczyć w Hogwarcie, to jesteś ty.
   Kobieta pociągnęła nosem.
   – Ale… Przecież nigdy nawet nie myślałam o nauczaniu. Poza tym, tak wiele daję z siebie w swojej obecnej pracy… Czuję, że jestem w tym dobra…
   – I tak już wiele dobrego zdziałałaś – uśmiechnął się chłopak i podszedł do ciotki. – Nie uważasz, że czas na zmianę? – Hermiona pokręciła głową. – Przecież czujesz się naturalnie, ucząc nas wszystkich?
   – Szczególnie mnie – mruknął Ron, wywołując salwę śmiechu. Hermiona uśmiechnęła się delikatnie.
   – A jeśli dzieci mnie nie polubią? – zapytała cicho.
   – To dostaną lanie! – wykrzyknął dwunastoletni Hugo.
   – Pokochają cię – rzekła stanowczo Lily.
   Kobieta roześmiała się i westchnęła.
   – Dziękuję wam. – Nie musiała nic więcej mówić. Wszyscy się objęli i jeszcze raz roześmiali.
   Reszta dnia minęła na pakowaniu i odpoczynku. Pod wieczór wszyscy zamknęli swoje kufry i zasiedli do kolacji. Mała sówka wleciała do jadalni i upuściła list na stół pełen kanapek.
   – Do ciebie. – Ron podał kopertę Hermionie.
   – Od McGonagall – mruknęła kobieta i szybko przeczytała wiadomość. – Hmm… Chyba nie ma nic, czego bym nie wiedziała… Zaraz! – zawołała. – O mój Boże, rzeczywiście! Hmm… Powinnam dokładniej przestudiować „Historię Hogwartu”…
   – Wiesz, kochanie… Tu są ludzie – zaśmiał się Ron.
   – Tak, już mówię… – Hermiona wróciła do rzeczywistości. – Dyrektor pisze, że muszę zmienić nazwisko.
   – Że co?! – wykrzyknęli wszyscy.
   – No tak – wzruszyła ramionami, jakby nic się nie stało. – Zgodnie z tradycją szkoły, nauczyciel nie powinien mieć takiego samego nazwiska jak jeden z jego uczniów.
   – Zatem będziesz… profesor Granger? – zapytała Ginny.
   Hermiona westchnęła, rozkoszując się brzmieniem swojego starego nazwiska.
   – Podoba mi się – uśmiechnęła się Rose.
   Tymczasem Albus poprosił Jamesa, by poszedł z nim do salonu.
   – Co się dzieje? – zapytał starszy chłopiec, widząc poważną minę młodszego brata. – Po co mnie tu przyprowadziłeś?
   – Chciałbym cię zapytać… o to, co się dzisiaj stało u Malkin.
   James podniósł jedną brew.
   – Niby co się miało stać?
   – Nie udawaj – warknął Albus. – Wiem, że ostatnio widziałeś się ze Scorpiusem i wcale nie zachowywaliście się jak wrogowie, a dzisiaj tak się na siebie patrzyliście, jakbyście mieli skoczyć sobie do gardeł.
   – Kto ci powiedział o wcześniejszym spotkaniu? – zapytał chłodno James.
   – Przypadkiem was zobaczyłem. Nie śledziłem was – dodał szybko chłopiec.
   – Musieliśmy porozmawiać – powiedział niepewnie starszy brat, ale jego kłamstwo było widoczne.
   – James! – zawołał błagalnie Albus. – Nie możesz się wpakować w kolejne kłopoty. Znam cię, widzę, że coś się dzieje, że coś przede mną ukrywasz…
   Chłopak milczał, więc ciągnął dalej:
   – Kiedyś nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Możesz mi wszystko powiedzieć.
   James westchnął.
   – Możesz mi zaufać? Tak, mam sekret, ale obiecałem, że nic nikomu nie powiem.
   – James… Czy ty jesteś gejem? – zapytał śmiertelnie poważnym tonem Albus.
   James popatrzył na niego, zrobił wielkie oczy i wybuchnął śmiechem.
   – O mój Boże, nie, w życiu! – zawołał chłopak, a łzy stanęły mu w oczach. – Co ty sobie myślisz? Gejem.. Dobre!
   Albus również się roześmiał.
   – Wyszedłem na głupka, prawda?
   – Nie martw się, powiem tylko połowie szkoły. – James poklepał go po plecach.
   Wszyscy weszli do salonu.
   – Kanapki zjedzone! Trzeba było jeść i nie gadać! – zawołała Ginny.
   – Nie jesteśmy głodni – powiedzieli jednocześnie chłopcy.
   James ziewnął i powiedział:
   – Ja chyba was już pożegnam. Muszę jeszcze coś spakować. Dobranoc! – zawołał i szybko wbiegł po schodach do swojego pokoju.
   Gdy zamknął drzwi ze specjalną klamką, która gryzła każdego nieproszonego gościa, usiadł ciężko na łóżku obładowanym książkami. Cały jego pokój wyglądał jak pobojowisko, ale powodem tego bałaganu były książki, kociołki i różne magiczne przedmioty, a nie, jak u innych chłopców w jego wieku, szaty do Quidditcha lub ruchome plakaty znanych sportowców.
Otworzył dużą skrzynię, która w środku okazała się o wiele większa niż w rzeczywistości – dzięki nielegalnemu zaklęciu zmniejszająco-zwiększającym, rzuconym w nienanoszalnym Pokoju Życzeń pod koniec ostatniego roku szkolnego. Chłopak poszukał małego, szarego woreczka i wyjął z niego jakąś szatę i kawałek papieru.
   – Już niedługo – szepnął. Ubrał się szybko w piżamę i wskoczył do ciepłego łóżka, pogrążając się w śnie.
   A w kufrze rozwinięty kawałek papieru nagle zalśnił i zaczęły się na nim pojawiać ciemne plamy atramentu, układające się w słowa:
„Panowie Skorpion, Puchacz, Kieł i Rogacz
Zawsze uczynni doradcy Czarodziejskich Psotników
Mają zaszczyt przedstawić
NOWĄ MAPĘ HUNCWOTÓW”


***


Witajcie! Tak prezentuje się rozdział pierwszy. Mam nadzieję, że niedługo trochę Was przybędzie i blog się rozkręci :) Proszę o komentarze, opinie, uzasadnioną krytykę - po prostu jakiś znak życia.
Mogę powiedzieć, że jestem w miarę zadowolona z tego rozdziału (w miarę, bo jestem perfekcjonistką i nic nigdy nie będzie dla mnie idealne ;)). Pisany w formacie A5, czcionka TNR w rozmiarze 13, niecałe 12 stron.
Dziękuję za uwagę :D


wtorek, 29 grudnia 2015

Witaj!

   Witaj! Jesteś na blogu o tematyce Harry'ego Pottera. Piszę fanfiction, w którym głównymi bohaterami jest czwórka uczniów piątego roku: kanoniczni James Potter i Scorpius Malfoy oraz wymyśleni przez mnie Matt Furfeather i Will McClutch. Wszyscy pochodzą z różnych domów, lecz mimo to zaprzyjaźniają się po pewnej owianą tajemnicą czerwcowej nocy. Co próbują osiągnąć chłopcy? Jaki spisek tworzy się za murami zamku? I dlaczego Hermiona Weasley została nauczycielką? Mam nadzieję, że zdołam ciekawie i rozsądnie odpowiedzieć na te pytania, a Ty zostaniesz ze mną na dłużej :)