R o z d z i a ł d r
u g i
Hogwart
Express
– Mamo! Naprawdę nie ma potrzeby...
– Oczywiście, że jest potrzeba! Nie ma
opcji, żebyś pojechał do Hogwartu bez tego swetra – wycedziła purpurowa na
twarzy Ginny, próbując wepchnąć do torby syna okropny, musztardowy sweter
wydziergany przez Molly Weasley w czasie ostatnich świąt.
James westchnął zirytowany.
– Dlaczego nie mogę chodzić w bluzie od
Teddy'ego?
Ginny popatrzyła na niego z furią.
– A dlaczego nie możesz chodzić w swetrze
od babci?!
– Bo nie lubię koloru musztardowego!
Ich krzyki niosły się po całym peronie.
Przechodzący obok czarodzieje patrzyli na nich z dezaprobatą.
– Dosyć tego! – uciszył ich oboje
Harry. – Po co James ma brać ten sweter, skoro i tak nie będzie w nim
chodził? – Zobaczywszy mordercze spojrzenie żony, szybko dodał: – Jak mu
będzie zimno, to najwyżej zmarznie i pożałuje swojego zachowania.
Ginny prychnęła i wyprostowała się
dumnie. James wyszczerzył zęby i spojrzał z wdzięcznością na ojca. Pocałował
matkę w policzek i wskoczył do pociągu, zanim ta zdążyła ukryć pełen zdziwienia
uśmiech.
– Jamesie Syriuszu Potterze! – zawołała
jeszcze za nim, ale zobaczywszy minę męża, roześmiała się z rezygnacją. –
Chyba zamieniam się we własną matkę...
Harry pocałował ją w czoło i mocno
przytulił. Stali tak długo, kołysząc się i nie zauważając zniknięcia Albusa i
Lily.
– Hej, gdzie wasze dzieciaki? –
Nagle rozległ się za nimi głos Rona. Mężczyzna miał na sobie granatowo-czerwoną
koszulę w prążki, czarną marynarkę, białe spodnie, żółtą muszkę i brązowe buty.
Wyglądał komicznie w tym nieudanym zestawie. Mimo kilku lat spędzonych między
mugolami, nadal nie potrafił wpasować się do niemagicznego świata. Na jego
widok nawet czarodzieje ledwo powstrzymywali się od serdecznego śmiechu.
– Oj, chyba musiały już uciec do pociągu.
Pewnie przestraszyły się Ginny – zaśmiał się Harry.
– Tak szybko? Przecież odjeżdżają dopiero
za dwadzieścia minut – zdziwiła się Hermiona. Popatrzyła na zegarek i
odgarnęła włosy z czoła. Chociaż powiedziała ,,dopiero”, to w jej głowie
huczało ,,tylko”. Tylko dwadzieścia minut dzieliło ją od pożegnania się na
kilka tygodni z mężem, pracą, całym dotychczasowym życiem. Kobieta obsesyjnie
próbowała dopatrzeć się jakichś zalet tego wyjazdu. Westchnęła, popatrzywszy na
Rose i Hugo. Rozłąka z nimi była zawsze niezwykle trudna, wręcz brutalna, ale
teraz, gdy wiedziała, że spędzi z nimi cały miesiąc, wcale nie czuła radości.
Cały świat utracił kolory. Jej wątpliwości nie zdołała rozwiać nawet cudowna
przemowa Jamesa…
– Hej, rozchmurz się! – Wesoły głos
Rona wyrwał ją z zamyślenia. Nagle mina mu zrzedła. – O mój Boże,
patrzcie, kto tam stoi...
Spojrzenia całej szóstki powędrowały w
stronę wysokiego mężczyzny, stojącego przy wejściu do pociągu. Bardzo jasne,
niemal białe włosy wyraźnie odcinały się od ciemnego tłumu.
– Co on robi? – Hermiona prawie
krzyknęła. – Po co on tam wchodzi?!
Nagły impuls kazał jej pobiec w stronę
odwiecznego wroga. Serce biło jej mocno, bo przeczuwała, że jego obecność nie
wróży nic dobrego. Dogoniła go dopiero w ciasnym korytarzu. Stary pociąg
nadal śmierdział tak, jak dwadzieścia lat temu.
– Malfoy.
Jedno słowo wystarczyło, by zwrócić uwagę
mężczyzny. Odwrócił się i ze zdziwieniem wytrzeszczył oczy.
– Granger?! Co ty tu robisz?
– Co TY tu robisz?! – wykrzyknęła
zrozpaczona Hermiona. – Nie no, ja chyba zabiję McGonagall...
Draco pokręcił głową niedowierzaniem.
Hermiona zauważyła, że jego metaliczne oczy nie błyszczały aż taką obojętnością
i pogardą, jak za czasów młodości. Stały się teraz bardziej przygaszone,
przepełnione zmęczeniem, smutkiem i wielkim doświadczeniem. Kobieta zajrzała w
te oczy i nagle poczuła, że człowiek, który właśnie stoi przed nią, nie jest
już smarkaczem wyzywającym wszystkich od szlam i zdrajców krwi. Spuściła wzrok
z zawstydzeniem, a on popatrzył na nią zdezorientowany. Nie wiedzieli, co
powiedzieć, zażenowani tym spotkaniem.
– Moi drodzy... – Ni stąd, ni z owąd
pojawiła się przed nimi dyrektor Hogwartu. – Zechcecie omówić
zaistniałą sytuację w cichym, wygodnym przedziale?
Oboje kiwnęli głowami i weszli do środka.
Gdy dyrektor zamknęła drzwi, poczuła na sobie dwa natarczywe spojrzenia.
Uśmiechnęła się lekko.
– Zarówno panna Granger, ekhm, to znaczy
pani Weasley, oraz pan Malfoy, zostaliście poproszeni o przyjęcie posady
nauczyciela w Hogwarcie.
Dracon zmarszczył czoło, a Hermiona
zaczęła nerwowo kręcić głową.
– Nie powiem, chciałam zachować to w
tajemnicy, mając na uwadze to, że nie darzyli się nigdy państwo sympatią...
Młodsza kobieta uśmiechnęła się
niepewnie.
– Czasy młodości się skończyły, pani
dyrektor. Myślę, że dawne sprzeczki poszły w niepamięć.
Dracon uniósł wysoko jedną brew, poprawił
się na siedzeniu i odchrząknął cicho.
– Granger ma rację. Nie było powodu
zatajać tego przed nami.
Dyrektor popatrzyła na nich uważnie i po
chwili wstała.
– A więc dobrze. Macie jeszcze dziesięć minut
na pożegnanie się z rodzinami. Widzimy się o jedenastej w przedziale
nauczycielskim.
I wyszła. Dwójka dorosłych również się
podniosła. Patrzyli w bok, unikając swoich spojrzeń.
– To... Czego będziesz uczyć? –
zapytał nagle mężczyzna. Kobieta prawie podskoczyła zaskoczona. Przez chwilę
nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Dracon Malfoy, najgorszy z najgorszych
wychowanków Slytherinu, stał teraz przed nią i pytał beztrosko o zwykłą,
codzienną rzecz, jakby widział ją pierwszy raz. Chociaż mówił z lekką kpiną, to
w jego zachowaniu nie było żadnej wrogości. Hermiona westchnęła w duchu. Co
prawda oboje mają prawie 40 lat i dziecięce przepychanki już dawno minęły, ale
intuicja podpowiadała jej, że nie powinna ufać dawnemu Śmierciożercy i
mistrzowi manipulacji.
– Transmutacji. Opiekunka Gryfonów –
odrzekła chłodno.
– Więc znów będziemy rywalami –
uśmiechnął się krzywo. – Jestem opiekunem Ślizgonów.
***
Trzy miesiące wcześniej...
Czwórkę obcych, pozornie nie mających ze
sobą nic wspólnego chłopców, los połączył w czasie końcowych egzaminów w pewną
groźną, czerwcową noc. Księżyc zniknął za ciemnymi chmurami, z których
strumieniami lał się gęsty deszcz. W taką pogodę, a szczególnie o tej porze,
zabraniano wychodzić uczniom z budynku, a jednak niski brunet o szaro-zielonych
oczach zapragnął nagle wyjść na zewnątrz, gdy zegary wybiły godzinę dziewiątą.
Potykając się o własne nogi, prawie w gorączce, nawet nie zauważył, kiedy
znalazł się na dworze. Biegł w szalonym tempie w stronę Zakazanego Lasu. Na
jego czoło wstąpiły krople potu, a po policzkach płynęły łzy, jednak wszystko
maskował brutalny deszcz. Padał tak siarczyście, że już w kilka sekund chłopak
przemókł do suchej nitki. Nagle zrobiło się lodowato, ale on był tak rozpalony,
że nie czuł żadnego, chłodu, deszczu, czy ostrych gałązek smagających boleśnie
jego twarz. Na skraju lasu upadł i ostatni raz zawył z bezsilności.
Parę minut wcześniej Scorpius Malfoy
siedział na twardej posadzce przed biblioteką i w pośpiechu odrabiał lekcje.
Pojedyncze kartki były niechlujnie rozrzucone wokół blondyna. Chłopak nie mógł
uczyć się w Pokoju Wspólnym Ślizgonów, bo atmosfera tam była niemalże
przesycona jadem. Wszyscy się obrażali, bili, używali ordynarnych słów,
narzekali na szkołę i McGonagall. Scorpius prychnął w duchu na samą myśl o
swoich niedojrzałych rówieśnikach. Naprawdę chciał, żeby dom Slytherina nie był
kojarzony wyłącznie ze złem. W ponurym nastroju wstał, zbierając notatki i nagle
został brutalnie potrącony przez jakiegoś Krukona.
– Ej! Uważaj, jak chodzisz! –
zawołał blondyn i rzucił się za uciekinierem. Ślizgon miał już serdecznie dosyć
chamstwa w tej szkole. Czas położyć kres takiemu zachowaniu.
Tymczasem wysoki, chudy Puchon
przechadzał się po korytarzu przed gabinetem dyrektora, próbując podsłuchać
rozmowę McGonagall i jego mamy, która pojawiła się w Hogwarcie kilka minut temu
z zamiarem zabrania syna ze szkoły. Chociaż nie powiedziała ani słowa, Matt od
razu zrozumiał, co się stało. Jego ojca zamknęli w Azkabanie.
Kilka lat temu pan Furfeather zaczął
niebezpieczne eksperymenty z czarną magią. Najpierw miała to być tylko zwykła
zabawa - ot, taki mały sprawdzian z eliksirów. Niestety szybko dowiedziała się
o tym garstka zbiegłych Śmierciożerców. Zainteresowali się biednym, poczciwym
Furfeatherem i zaproponowali mu spore wynagrodzenie za brudną robotę. Nim
mężczyzna się zorientował, minęło sześć lat współpracy z czarnoksiężnikami.
Zaczęły zachodzić w nim niepokojące zmiany. Całe noce spędzał w laboratorium,
wdychając trujące opary, co przyczyniło się do rozwoju choroby psychicznej.
Furfeather stracił zmysły i przestał odróżniać sen od jawy. Żył tylko w świecie
wykreowanym przez swoich zleceniodawców. Odtrącił żonę i syna, którzy chcieli
mu pomóc. Dopiero gdy Śmierciożercy zniknęli z całym towarem, nie zostawiając
ani knuta, Furfeather zrozumiał swój ogromny błąd i podjął leczenie w Świętym
Mungu. Wszystko zmierzało już w dobrą stronę, ale widocznie ktoś musiał się
dowiedzieć o jego przestępstwie i doniósł na niego aurorom...
Matt zastanawiał się, czy McGonagall
przekona jego matkę, żeby został w Hogwarcie. Wprawdzie nie miał tu najlepszego
przyjaciela, ale zamek był jego prawdziwym domem. Jeśli matka uzna, że nie są
tu, w Wielkiej Brytanii, bezpieczni, to już nigdy nie zobaczy znajomych
korytarzy, zdradzieckich schodów, meczów Quidditcha, swoich pogodnych kolegów,
żwawych Gryfonów, błyskotliwych Krukonów... Będzie nawet tęsknił za Ślizgonami
i Percym Weasley’em...
– Ej, uważaj, jak chodzisz! –
rozległ się nagle rozwścieczony głos. Zza rogu wypadł zapłakany brunet i pognał
w stronę drzwi wejściowych. Bez wahania wybiegł na deszcz, nawet się za siebie
nie oglądając. Chwilę później w ślad za chłopakiem pobiegł Ślizgon, do którego
musiał należeć krzyk.
– Przestań! – zawołał Matt, ale
Scorpius go nie usłyszał. Puchon podjął więc swoją najważniejszą w życiu
decyzję – ruszył na pomoc Krukonowi.
Temu wszystkiemu przyglądał się z
zaciekawieniem James Potter w swojej bezpiecznej Wieży Gryfonów pod ciepłą
kołderką, z Mapą Huncwotów w ręku. Trzy czarne odciski stóp zmierzały bardzo
szybko w jednym kierunku - do Zakazanego Lasu. Nie namyślając się dłużej,
Gryfon wymknął się z Wieży i używając tajnego przejścia, wyszedł na deszcz w poszukiwaniu
przygody. Szybko zlokalizował trzy punkciki. Jeden z nich zatrzymał się na
skraju lasu. Dwa pozostałe nadal się poruszały, nieco wolniej, zmieniwszy
kierunek. James pognał w stronę najbliższych stóp.
– Matt Furfeather? – zawołał Gryfon,
próbując przebić się przez szum deszczu.
Puchon zatrzymał się, ciężko dysząc.
– O mój Boże – wychrypiał. – Musisz
mi pomóc. Ślizgon goni Krukona. Chyba ma zamiar go pobić...
– Hmm... – James zerknął na
mapę. Scorpius Malfoy skręcił w bok, jakby gubiąc swojego uciekiniera. – Myślę,
że Krukonowi nic nie grozi. Chodź, jest pod lasem.
Nie zwracając uwagi na Matta, pobiegł w
stronę stóp oznaczonych napisem ,,Will McClutch".
– Hej! – zawołał Puchon. –
Poczekaj, nie mam siły!
James zignorował go jednak, mając
przeczucie, że za chwilę chłopak podniesie się i go dogoni. I rzeczywiście,
chwilę potem biegli w tym samym tempie, ramię w ramię, Gryfon i Puchon.
Nagle wiatr zawył wściekle i wyszarpnął
Mapę z rąk Jamesa.
– Nie! – wrzasnął chłopak, rzucając
się w stronę swojego skarbu. Niestety, kawałek pergaminu zniknął za zasłoną
deszczu.
– James, uspokój się! – krzyknął
Matt do Gryfona, który zrezygnowany padł na ziemię. – Musimy znaleźć tego
chłopaka. Coś mogło mu się stać!
Minęło kilka sekund, które dla Jamesa
wydały się wiecznością. W końcu kiwnął głową, otarł łzy i wstał. Poklepał
Puchona po plecach i obaj znowu ruszyli w nieznane.
Scorpius Malfoy zatrzymał się na skraju
lasu, uświadomiwszy sobie, że się zgubił. Zaklął siarczyście i wyczerpany
usiadł na mokrej ziemi. Zrobiło się przeraźliwie zimno i głośno. Z czarnej
szaty nie można już było odróżnić materiału od wody. Deszcz lał, jakby niebo
przeżyło jakieś załamanie sercowe. I chociaż w tej chwili Ślizgon nie
usłyszałby nawet stada centaurów biegnących dwa metry dalej, to trzepocząca na
wietrze kartka w jakiś magiczny sposób zwróciła jego uwagę.
– Co do... – Chłopak zmarszczył brwi
i złapał kawałek papieru. Na początku wpatrywał się w niego zdezorientowany,
ale po chwili jego twarz się rozjaśniła. Pognał w stronę Willa McClutcha.
Wszyscy trzej chłopcy dotarli na miejsce
w tym samym czasie. Przez chwilę stali jak kołki, nie odzywając się do siebie.
A potem wybuchła wrzawa...
– Co ty sobie myślisz?! – krzyknął
Matt. – Gonisz bezbronnego chłopaka, jakby zabił co najmniej dziesięć
osób...
– On mnie brutalnie popchnął! Zasługuje
na karę! – warknął Scorpius.
James wytrzeszczył oczy na widok Mapy w
rękach Ślizgona.
– Skąd ty to masz?! Oddawaj! –
zawołał, rzucając się na chłopaka.
– Znalazłem, weź wyluzuj! –
obruszył się Ślizgon, oddając pergamin Gryfonowi.
– Czy on... nie żyje? – zapytał
nagle Matt. Wszyscy spojrzeli na Krukona. Leżał bezwładnie na ziemi w
nienaturalnej pozycji. Scorpius przykucnął i dotknął jego czoła.
– Żyje, ale jest nieprzytomny. Ma
gorączkę. Musimy go zaprowadzić do Skrzydła Szpitalnego.
– Do Skrzydła Szpitalnego?! Wszyscy się
wtedy dowiedzą, że opuściliśmy budynek. Dostaniemy dożywotni szlaban, po minus
tysiąc punktów dla każdego domu, a może nawet nas wyrzucą ze szkoły! – wrzasnął
James.
– To co?! Może wrócimy do szkoły i
zostawimy go tutaj, aż znajdą go za trzy miesiące?! – ryknął Ślizgon.
– Uspokójcie się natychmiast! –
krzyknął Matt. – Znam miejsce, gdzie możemy go zaprowadzić. Pokój Życzeń.
– Pokój czego?! – warknął Scorpius.
– Życzeń, matole – odpowiedział
zirytowany James. – Świetny pomysł. Tylko się pośpieszmy.
Chłopcy rzucili parę zaklęć i po chwili
ciało Krukona oderwało się od ziemi i uniosło na pół metra.
– Zaraz, a jak je wniesiemy do tego Pokoju
Życzeń? – prychnął Ślizgon.
– O kurczę, o tym nie pomyślałem. –
Mattowi zrzedła mina, ale James parsknął śmiechem.
– Od tego macie mnie – rzekł z
uśmiechem. – Znam kilka tajnych przejść.
Chłopcy ruszyli w stronę zamku, ciągnąc
za sobą nieprzytomnego Willa.
– To... – zaczął Scorpius – …skąd
to masz? – zapytał Jamesa, wskazując na Mapę.
Chłopak uśmiechnął się z dumą.
– Od ojca. Mapa została stworzona przez
mojego dziadka, Jamesa.
– Zaraz, masz imię po dziadku?
– A co w tym złego? – obruszył się
Gryfon.
Scorpius roześmiał się.
– Nic. Ja cudem uniknąłem imienia
Lucjusz.
– Wolisz Scorpiusa? – zapytał z
powątpiewaniem Matt i dostał po głowie. – Hej!
Chłopcy roześmiali się, ale szybko
zamilkli, nieprzyzwyczajeni do swojego towarzystwa. Gryfon, Ślizgon, Puchon nie
powinni się razem śmiać. To było... nienaturalne. Z jednej strony czuli się
swobodnie, z drugiej jednak coś mówiło im, że to niewłaściwe.
Dotarli do ukrytego bocznego korytarza.
– To wejście prowadzi prosto na siódme
piętro – powiedział James i zerknął na mapę. – Cholera!
– Co się stało? – Matt spojrzał na
mapę.
– Weasley jest na dworze i idzie w naszym
kierunku. Szybko! Zamykaj drzwi!
Chłopcy zatrzasnęli przejście
i popędzili na górę. Zatrzymali się dopiero przed gołą ścianą.
– Serio? Czyli to jest ten
wasz wyimaginowany ,,Pokój Życzeń”?! – ryknął Scorpius. Matt i James
wybuchnęli śmiechem. – Co was tak bawi?! Zaraz wyrzucą nas ze szkoły!
– Uspokój się, Skorpionie... –
uciszył go James. Nastała niezręczna cisza, przerywana tylko krokami Matta,
chodzącego wzdłuż ściany. Scorpius wyszczerzył zęby.
– Skorpionie?
James zmieszał się. Sam nie
wiedział, dlaczego to powiedział.
– Hej, wchodzicie? –
zapytał Matt. Nagle na ścianie pojawiły się ogromne, pomalowane na biało drzwi.
Chłopcy otworzyli Pokój i ich oczom ukazała się zmniejszona wersja Skrzydła
Szpitalnego. Było tu wszystko, czego potrzebowali. Przy czterech wygodnych,
posłanych już łóżkach stały małe szafki nocne. W rogu znajdowała się mała
łazienka ze wszystkimi potrzebnymi przyborami. Po lewej stronie stały regały z
książkami o leczeniu, a po prawej szklane gabloty z lekami i eliksirami
uzdrawiającymi. Całe pomieszczenie sprawiało wrażenie ciepłego i bezpiecznego.
– Chyba zostaniemy tu na noc –
westchnął Matt. Scorpius i James przyznali mu rację. Położyli Krukona na jednym
z łóżek.
– To... co robimy? –
zapytał Ślizgon. – Ktoś się na tym zna?
– Moja mama jest
Uzdrowicielką w Świętym Mungu, ale nie wiem, czy dam radę – odezwał się
Puchon.
– Musimy spróbować
wszystkiego – powiedział James.
Matt westchnął i podszedł do
chorego. Chwilę się przy nim kręcił, aż rzekł:
– Wygląda na to, że uległ
działaniu jakiejś klątwy. Nie wiem, czy to pierwszy raz, czy ma tak od
urodzenia, ale z pewnością coś musiało gwałtownie, nienaturalnie powstrzymać
jej proces. Gorączka jest odpowiedzią na to zatrzymanie. Zajmiemy się nią w
pierwszej kolejności, a potem poszukamy więcej informacji.
– Jestem pod wrażeniem –
szepnął James, wpatrując się w Puchona z podziwem.
– Serio, po raz pierwszy
zgodzę się z Gryfonem – zaśmiał się Scorpius.
Matt spuścił głowę z
zawstydzeniem.
– To nic wielkiego...
Chłopcy zajęli się Krukonem.
Robili wszystko, by obniżyć jego temperaturę, ale ta wciąż się podnosiła, więc
nie było widać efektów. Minęła godzina, aż w końcu termometr wskazał 37.3
stopnie Celsjusza.
– Uff, teraz już będzie
lepiej. – Matt odgarnął włosy z czoła. – Która godzina?
Na ścianie od razu pojawił
się zegar. Wskazówki ustawione były na godzinie jedenastej.
– Merlinie, żeby o tej
godzinie padać z nóg! – ziewnął James.
– Prawda? – przytaknął
Scorpius. – Ten chłopak nas wykończy!
Matt siedział pogrążony w
ciszy. Intensywnie się nad czymś zastanawiał.
– Więc... – odezwał się
w końcu. – Co z nami będzie?
Gryfon i Ślizgon popatrzyli
na niego zdezorientowani. Chłopak speszył się.
– Kiedy Will się obudzi... to
tak po prostu się rozejdziemy? Wiem, że wszyscy jesteśmy z różnych domów, dotąd
nie mieliśmy nic ze sobą wspólnego, ale dzisiaj po raz pierwszy poczułem, że
żyję. Wcześniej nie zdarzyła mi się żadna przygoda, ale ta byłaby z pewnością
najlepsza.
Scorpius westchnął cicho.
– Chciałbym teraz prychnąć z
pogardą i rzucić jakąś gadkę w stylu Ślizgona, ale czuję się tak samo. To były
moje najlepsze chwile od bardzo dawna.
– Zgadzam się z wami –
powiedział James. – Nie chcę, żeby jutro było tak szaro, jak wcześniej.
Czuję, że nie spotkaliśmy się przez przypadek.
– Ja też. Wiem, że to głupie,
ale... czy ta mapa mogła mieć coś z tym wspólnego? – Matt wskazał na
kawałek pergaminu. James wstał i wziął Mapę w ręce.
– Hmm, może Huncwoci nie
myśleli tylko o zabawie...
– Chcesz powiedzieć, że... –
szepnął Scorpius.
– Huncwoci przewidzieli
kolejną przyjaźń.
***
James pogrążył się we wspomnieniach, wpatrując się w piękny
krajobraz za oknem pociągu. Rozległe jeziora iskrzyły się w blasku zachodzącego
słońca. Purpurowe niebo ciemniało z każdą sekundą, kładąc powoli do snu
wszystkich mieszkańców zielonego lasu. Jakiś wilk zawył w głębi boru,
oznajmiając nadejście nocy.
– Hej, James, pobudka! –
odezwał się brunet o szaro-zielonych oczach. – Jesteśmy na miejscu.
Gryfon ziewnął i przeciągnął
się z rozleniwieniem. Popatrzył zamyślony na trójkę roześmianych chłopaków
siedzących w jego przedziale. Tak, był w domu.
***
Tadaaaam!
Długość rozdziału:
(tylko!) 6, 5 stron
Bardzo przepraszam
za opóźnienie i dziękuję za dwa cudowne komentarze. Wiem, że musiałyście długo
czekać, ale nie wiedziałam, czy jednak zrobić prolog, czy wpleść wspomnienia w
dalsze rozdziały, czy zrobić to, czy tamto... Uff, ogólnie ostatnie dwa dni to było
usuwanie, przywracanie, zamienianie itp., itd.
Ale dałam radę!
Dziękuję za uwagę
i proszę o komentarze, również anonimów ;)